Aż się prosi, żeby stwierdzić, że to szorstkie i surowe słowo – słowo, na które nie nadstawiamy ucha, zwłaszcza, gdy wiemy, że jest skierowane do nas. Czyżby dobre powodzenie nie było Bożym błogosławieństwem? Czyż On nie jest dawcą wszelkiego dobrego daru, czyż nie jest On tym, którego słońce wschodzi nad złymi i dobrymi? Czy to nie On podtrzymuje wszystkich ludzi? (czyt. Jak. 1,17; Mat. 5,45; 1. Tym. 4,10). A w tym miejscu człowiek, którego Bóg smaga, nazwany jest błogosławionym!
Z pewnością wszelkie dobro pochodzi od Boga. Iluż to rzeczy udziela nam w swej dobroci dzień w dzień, z których możemy się cieszyć i wdzięcznie przyjmować z Jego ręki! My ludzie posiadamy jednak skłonność, aby ciesząc się z daru – o ile w ogóle go zauważamy i to czynimy – zapominać o dawcy. A gdy przez dłuższy czas dobrze nam się wiedzie, zaraz myślimy, że poradzilibyśmy sobie bez Boga. Przeoczamy tak łatwo, że w tym świecie jest tak wiele rzeczy nie pochodzących wcale od Niego: rozkosze i przyjemności o wątpliwym charakterze, nieuczciwie zdobyty majątek, krętactwa i wszystko, co potęgując naszą pychę, oddala nas od Boga.
To dlatego Bóg niejednokrotnie MUSI głęboko zaingerować w życie człowieka. Czyni to, aby odwrócić jego wzrok od złudnego blasku wszystkiego, co przemijalne. Jakże łatwo dajemy się oślepić i oczarować bezwartościowymi atrakcjami tego świata! Bóg chce, abyśmy ocknęli się z niebezpiecznego snu i spojrzeli na otaczające nas rzeczy w ich rzeczywistej wartości – z perspektywy wieczności.
Bóg miłuje ludzi i dlatego w czasie naszego krótkiego życia na tej ziemi zsyła na nas niejednokrotnie gorzkie cierpienia, zamiast pozwolić nam obojętnie podążać dalej drogą zatracenia. Prawdziwa miłość zawsze tak działa, bo ma ona przed oczami błogosławiony cel.
Drogi Czytelniku, czy pozwoliłeś Bogu na to, aby i w Twoim życiu osiągnął ten cel?